polskiej korony, którą niegdyś król Kazimierz Wielki zawiesił nad dwoma herbowymi krzyżami. Nadszedł dzień, kiedy praca nad portalem została zakończona. Miasto szykowało się do uroczystości odsłonięcia nowego dzieła. Przed ratuszem zebrali się odświętnie ubrani gdańszczanie, z racjami i burmistrzem na czele. Wszyscy z wielką niecierpliwością czekali na moment, gdy zobaczą wreszcie nowy portal z wykutym herbem miasta. Kiedy oczom zebranych ukazało się dzieło mistrza Daniela, przez tłum przeszedł szmer zachwytu. Ale cóż to? W kilku miejscach dały się słyszeć głośne uwagi, a w chwilę później powstał nieopisany hałas i zamieszanie. Wielu ludzi wskazywało na herb i z oburzeniem kręciło głowami.
- Mistrz Daniel pomylił się! – wołał głośno jegomość z wielkim brzuchem.
- Czyżby nie znał herbu własnego miasta? – pytała oburzona mieszczka w wielkim białym czepcu na głowie.
- On sobie z nas zakpił! – stwierdził jakiś młodzieniec.
Rzeczywiście, herb Gdańska na portalu nie był taki sam jak ten, który widniał na cechowych chorągwiach i pieczęciach miejskich. Tam postacie lwów były zwrócone ku sobie, a ich wzrok spotykał się ponad tarczą, którą trzymały w łapach. Z tłumu wystąpił jakiś starzec. Powiedział:
- Tu nie może być mowy o żadnej pomyłce – powiedział nieco drżącym, ale stanowczym głosem. – Wiedział dobrze mistrz Daniel, co robi. Spójrzcie na te lwy, ich wzrok biegnie ku bramom – Złotej i Wyżynnej, tam gdzie zaczyna się Królewska Droga. Lwy gdańskie patrzą ku Rzeczpospolitej, wyczekując od niej pomocy i opieki dla naszego miasta.
Gwar ucichł, mieszczanie w uroczystym skupieniu słuchali słów starego kamieniarza.
- To prawda! Nie pomylił się nasz Daniel! – mówili ludzie, a ich spojrzenie, podobnie jak lwów kierowało się ku Drodze Królewskiej, ku Rzeczpospolitej!