ZAKOCHANE ŁABĘDZIE

ZAKOCHANE ŁABĘDZIE

Powiat wałecki bogaty jest w różnorodność gatunków i siedlisk. Lasy pełne zwierzyny w sąsiedztwie jezior pełnych ryb przyciągały od wieków. Książę Waromir często zapuszczał się ze swoją drużyną na polowania w te strony. Traf chciał, że wybrali ulubione miejsce spacerów Radomiły- pięknej córce rybaka, która mieszkała z rodziną w osadzie rybackiej, która później przeobrazić się miała w miasto Wałcz. Gdy Radomiła zobaczyła księcia siedzącego przy ognisku przystanęła zdziwiona i trochę wystraszona. Waromir szelest usłyszał, podniósł oczy i spojrzał na dziewczynę i był pewien- to właśnie ją chcę pojąć za żonę. Ujrzała dziewczyna zachwyt w jego oczach i zrozumiała. Jej serce zabiło inaczej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wolno, bez słowa, jak we śnie szli ku sobie. -Jak książę Waromir, proszę cię, nadobna pani o twą rękę.
Radomira tylko skinęła głową. To były pierwsze chwile ich znajomości, później długie rozmowy i stanęło na tym, że Waromir wróci do swego zamku by wszystkim zaręczyny ogłosić, a później powróci gdy księżyc w nowiu stanie i już się nie rozłączą. Przyjedzie z darami, by jej ojca o rękę poprosić. Wymienili się pierścieniami i książę odjechał. Lecz gdy księżyc do nowiu znów doszedł, Waromir się nie zjawił. Czekała dziewczyna dzień cały i gniew oraz żal w jej sercu zagościły. Porzucił ją, zapomniał podpowiadał jej rozum, lecz serce uwierzyć nie chciało. Z rozmyślań wyrwał ją łopot łabędzich skrzydeł. Przed chatą wylądowało stado ptaków. Najpiękniejszy podszedł do niej, a wśród piór rozpoznała Radomira pierścień Waromirowi ofiarowany. 
Chwyciwszy ptaka w ramiona pobiegła do wiedźmy, która pod lasem mieszkała o pomoc poprosić. Znała ona język zwierzęcy i przetłumaczyła jej historię, która spotkała jej ukochanego. Otóż, gdy wrócił na zamek i ogłosił zaręczyny, wprawił tym w złość złą czarodzieję, co na zamku mieszkała i od dawna liczyła, że przyszłą księżną zostanie. Z zazdrości zamieniła go więc w ptaka i wszystkich jego ludzi. 
-Czy możesz zdjąć czar? Zrobię co zechcesz?- błagało dziewczę, lecz takiej mocy wiedźma nie posiadała. -W takim razie mnie zamień w łabędzie, bym mogła być z tym, którego kocham i obiecałam, że zostanę z nim na dobre i złe... Jak pragnęła tak też się stało. Odleciały dwa łabędzie spod chaty przy lesie i pływały swobodnie po jeziorze zwanym Zamkowym. Do tej pory ich potomkowie pływają po tafli, lecz żaden z nich pierścieni już nie nosi...

miłość



DUCH HUSARZA

DUCH HUSARZA

Gdy Podole ogarnął bunt Chmielnickiego w 1648 roku, a wojna domowa zawisła nad krajem, wielu zamożnych panów z całej Polski ruszyło na wojnę. Pan zamku w Ujeździe Krzysztof Baldwin Ossoliński opatrzony na drogę przez małżonkę wyruszył również.
Niespełna rok później sierpniowej nocy straż zamkową obudził tętent i rżenie konia. Straż dojrzała w mroku nocnym jeźdźca, który kierował się do bramy. Wieść szybko obiegła, że to właściciel zamku wraca zwycięsko, lecz gdy tylko główna brama została podniesiona, zjawa rozpłynęła się w nocnej mgle i już tej nocy nikt jej nie widział.
W kilka tygodni po tym zdarzeniu wieść tragiczna doszła, że Krzysztof życie oddał pod Zborowem, gdzie walczył dzielnie ze zbuntowanymi oddziałami.
Od tamtego czasu coraz częściej widziano w tych stronach jeźdźca w pełnym rynsztunku, który zawsze do zamku jechał, lecz nigdy bramy wjazdowej nie przekroczył.

husaria
Krzysztof Baldwin Ossoliński jedyny syn założyciela zamku wyruszył w 1648 roku wraz z zastępem 100 husarzy na wyprawę wojenną, gdzie zginął trafiony strzałą w bitwie pod Zborowem rok później.
Krzysztopór po śmierci dziedzica przychodził w ręce spokrewnionych rodzin Kalinowskich, Denhoffów, Morsztynów i Paców.

TRZĘSACZ - ZATOPIONY KOŚCIÓŁ

TRZĘSACZ - ZATOPIONY KOŚCIÓŁ

Trzęsacz ongiś mała wioska rybacka był miejscem, gdzie w zgodzie i harmonii od pokoleń żyli jej mieszkańcy. Dziś skryta głęboko pod powierzchnią wody, o istnieniu jej świadczy jedynie ściana starego kościoła, która dumnie spogląda z klifu na morskie fale. Jak to się stało, że wioska zniknęła z powierzchni tłumaczy nam ta legenda:
Spokojne to były czasy, gdy nie nękał nad żaden nieprzyjaciel. Każdemu żyło się dostatnio w Trzęsaczu, chociaż wioska była niewielka. Rybacy wypływali w morze i wracali z sieciami pełnymi ryb oraz bursztynu. Handel kwitł na tym terenie, a wdzięczni mieszkańcy postanowili wybudować świątynię pośrodku wioski, aby dziękować za szczęście i być może jeszcze bardziej dzięki pomocy boskiej majątek swój pomnażać. Lecz pewnego dnia, sztorm rozpętał się straszny na morzu i gdy sieci zostały wciągnięte na pokład, znaleziono zaplątaną w nie dziewczynę. Oczy miała tak niebieskie jak jeszcze nikt nigdy nie widział podobnych, a cerę gładką i jasną. Rozdygotaną niemowę zabrano do wioski, aby ją nakarmić i osuszyć, myśleli bowiem, że jest ona najpewniej rozbitkiem z jakiegoś statku, który nie oparł się falom podczas sztormu. Na lądzie jednak jadła nie chciała przyjmować i płakała ciągle, a tych, którzy chcieli jej pomóc bała się jak ognia. Po kilku dniach zmarła. Pochowano ją na przykościelnym cmentarzu, pod bezimienną tabliczką. Już gdy ksiądz mszę żałobną odmawiał burza się rozpętała nad lądem, a fale morskie jak wściekłe wdzierały się na ląd, za każdym razem piasek pochłaniając. Po kilku latach woda zabrała oprócz domów rybaków też kawał kościoła przy którym była mogiła. Ludzie przenieśli się do innych wiosek i nikt nigdy nie dowiedział się, że przyczyną tej migracji był fakt, że owa dziewczyna była córką króla mórz, wyłowioną wbrew jej woli. A od chwili jej śmierci ojciec z rozpaczy pochłonie całą ziemię, byle tylko odzyskać ciało ukochanego dziecka.

kościół

Ruiny gotyckiego kościoła w Trzęsaczu, to pozostałość po świątyni św. Mikołaja. Wzniesiony pierwotnie kościół znajdował się ok. 2 km od brzegu morza pośrodku wsi. W wyniku podmywania klifu do dziś zachowała się jedynie południowa ściana budowli.
Wymiary kościoła czyniły go jednym z najokazalszych budynków, wśród katedr Pomorza Zachodniego.
W roku 1900 po raz pierwszy morze zabrało fragment świątyni, a już w roku 1901 runęła do wody ściana północna.

BASZTA HALSZKI

BASZTA HALSZKI

Baszta, którą podziwiać możemy w Szamotułach, była tłem wielkiego dramatu z udziałem Halszki z Ostroga. Stąd powstała legenda o czarnej księżniczce. Tragiczna bohaterka była tam więziona przez 14 lat. Mąż kobiety, wojewoda poznański Łukasz Górka, kazał nałożyć jej żelazną maskę, tak aby nikt nie mógł podziwiać młodej żony. Przez ponad dekadę z czarną maską na twarzy Halszka poruszała się podziemnym krużgankiem jedynie z baszty do kolegiaty, gdzie modliła się o wybawienie i pokutowała za swoje grzechy.
W pochmurną noc księżycową nie opodal baszty spostrzec można przesuwającą się wolno postać kobiety w pokutniczych szatach. Gdy zniknie za murami baszty słychać przez chwilę płacz i zawodzenie ducha nieszczęśliwej kobiety. 

Szamotuły

Młoda Halszka po śmierci ojca stała się dziedziczką jednej z największych fortun w ówczesnej Polsce. Pierwszy raz za mąż wydano ją gdy miała lat 14. Małżeństwo to zostało jednak unieważnione.
Prawdziwe losy dziedziczki są jednak inne niż mówi legenda, zmarła bowiem w wieku 44 lat, w obłąkaniu w Ostrogu, majątku jej stryja.
Do legendy polskiej przeszła jako męczennica niesłusznie krzywdzona przez całe życie. Nikt dzisiaj nie wie, czy Halszka rzeczywiście była krzywdzona przez trzeciego męża Łukasza Górkę.
Tragiczne losy Halszki stały się inspiracją J.I. Kraszewskiego w powieści pod tym samym tytułem.
 
LEGENDA JEZIORA FIRLEJ

LEGENDA JEZIORA FIRLEJ

Od lat już wielu król kraj słowian już ochrzcił. Pod karą sądu zabroniono kapliczek bóstwom stawiać, skrzatom domowym jedzenia na progu zostawiać i guseł odprawiać. Mało kto jednak starych zwyczajów zaprzestał, starając się godzić stare z nowym. Była też niewielka osada na lubelszczyźnie. Wśród lasów lud tam pogański się ostał i chociaż król kaplicę postawić tam rozkazał i ze stolicy mnichów w te strony wyprawił, by nawrócili najbardziej opornych. Mieszkańcy budowlę podpalili, a na mnichów napadli i w pień ich wycieli. Gdy ostatni kapłan ducha oddawał, klątwę na niewiernych rzucił. Wody Bałtyku wzburzyły się tego dnia i ziemia zapadać się poczęła, koryto drążąc przez kraj długi. Na środku osady kałuża powstała, która powiększać się poczęła z godziny na godzinę. Woda pochłonęła tlące się jeszcze zgliszcza kościółka i wszystkie domy wokoło razem z tymi, którzy uciec nie zdążyli. W miejscu tym jezioro powstało, które zowie się Firlej. Po dziś dzień powiadają starzy mieszkańcy, że jest ono połączone z Bałtykiem, bo kilka lat temu na dnie znaleziono skrzynię pełną skarbów ze statku, który na morzu w czasie sztormu zatonął. A w czasie Wielkiego Postu z dna jeziora płacz słychać i jęki goryczy.

Firlej

Jezioro Firlej o maksymalnej głębokości 9,6 m, nie posiada dopływów i stałych odpływów. 
Okresowy ciek istnieje tylko po roztopach lub ulewnych deszczach.
Jest natomiast bardzo dobrze zagospodarowany rekreacyjnie − znajduje się nad nim 13 ośrodków wypoczynkowych.

KOLEGIATA W TUMIE

KOLEGIATA W TUMIE

Pewnego lata diabeł Boruta, który siedział pod wierzbą płaczącą obmyślając jakby mieszkańcom Łęczycy dokuczyć zobaczył nadobne dziewczę, które przyszło nad strumień, aby obmyć nogi. Diabelskie serce ujęła owa niewiasta i diabeł zakochał się w niej bez pamięci. Pod postacią pięknego młodzieńca spotykał się z nią codziennie i całymi dniami na krok jej nie odstępował. Dziewczyna była córką ubogiego rolnika, który wraz ze swymi sąsiadami kościół zbudować postanowił. Potrzebowali więc wielu młodych, silnych rąk do pomocy. Dziewczyna skłamała ukochanemu, bo wiedziała, że ten na sam dźwięk dzwonów gęsiej skórki dostawał i poprosiła go o pomoc przy budowaniu karczmy. Tak więc Boruta głazy nosił, a panna strawę budowniczym ważyła. Gdy zaczęto wznosić prezbiterium zrozumiał diabeł jak go oszukano. Ze złości w kupę gruzu chciał mury obrócić, lecz nie mógł przewrócić świątyni. Odcisnął jedynie ślad łapy w kamieniu, który do dzisiaj oglądać w Tumie możecie.
Inna legenda związana z tym miejscem mówi, że Boruta był chłopem, strażnikiem lasów, podległym królowi Kazimierzowi Wielkiemu, który uratował króla przed utonięciem na bagnie. W zamian otrzymał tytuł szlachecki. Wsławił się okrucieństwem i z tego powodu po śmierci zamienił się w diabła, który po dziś dzień grasuje w okolicy Łęczycy. 


Tum

Kolegiata jest najlepiej zachowanym zabytkiem sztuki romańskiej w Polsce.
Zbudowana z granitu, piaskowca i kamienia polnego, oprócz funkcji religijnych miała też charakter twierdzy obronnej.
Wnętrze kolegiaty możemy oglądać jedynie w niedziele pomiędzy kolejnymi mszami.
Na tygodniu kolegiata stoi zamknięta.

KLĄTWA PPIRAMIDY FARENHEIDA

KLĄTWA PPIRAMIDY FARENHEIDA

Na zachód od Gołdapi, na skraju Lasów Skaliskich w Rapie koło Żabina, w pobliżu Wielkiej Pętli Węgorapy na terenie gminy Banie Mazurskie oczom turysty ukaże się strzelająca w niebo piramida. Mieszkańcy Rapy są w strachu.- kto pierwszy padnie ofiarą zmarłych Farenheitów? - zastanawiają się i wolą już nie zaglądać do tajemniczego grobowca pełnego zmumifikowanych zwłok z odciętymi głowami. Mówią też o klątwie. Ród Farenheitów nie wymarł naturalnie. Został otruty i to przez pomyłkę. Albert, najstarszy syn Heinricha von Farenheita, zakochał się w córce handlowca z Królewca. Część rodziny gotowa była pogodzić się z mezaliansem, część powiedziała: po naszym trupie. Albertowi nie pozostało nic innego, jak przeciwników zgładzić. Sprawę załatwić miał proszony obiad, a dokładnie podany wówczas sos z trujących grzybów. Sos przygotowano. Jednak nieświadoma knowań kucharka podała go w czasie nie tego, co trzeba posiłku. Wracający z kolejnej podróży do Egiptu Heinrich von Ferenheit musiał pochować siedem najbliższych sobie osób. Pięć kilometrów od pałacu postawił im piramidę. W roku 1945 zwłoki były jeszcze całe. Kto i dlaczego odciął im głowy? Nie wiadomo. Okoliczna ludność próbowała tłumaczyć naciąganą legendą, iż zmarli wychodzili o północy z grobowca i grasowali po okolicy - dopiero pozbawienie ich głów zakończyło ten upiorny proceder. Obecnie wnętrze krypty można oglądać jedynie przez boczne, zakratowane okienka, gdyż wejście zabezpieczono murem.

Piramida Farenheitów
Piramida z Rapy to osadzona na czworobocznej podstawie piramida 16-to metrowej wysokości.
W piramidzie pochowano 7 członków rodziny, pierwszą osobę na początku XIX wieku.
Ostatni pochówek w piramidzie miał miejsce w 1849 r. Dzięki niezwykłym właściwościom powietrza wewnątrz piramidy ciała zmarłych uległy zmumifikowaniu. Niestety, po 1945 r. zostały zbeszczeszczone.
Wokół piramidy w Rapie narosło wiele legend, między innymi mówiących o paranormalnych, radiestezyjnych właściwościach budowli i całej okolicy, ale najprawdopodobniej mumifikacja zwłok nastąpiła z powodu odpowiedniego systemu przepływu powietrza wewnątrz grobowca. Egiptolodzy z Warszawy, którzy badali mumie z Rapy, stwierdzili, iż zwłoki nie były specjalnie preparowane za pomocą ziół, czy środków chemicznych. Odkryli natomiast w grobowcu szczepy bakterii oraz pleśnie o silnym działaniu rakotwórczym. Może to być całkiem realna „klątwa Farenheidów”, która spadnie na tych, co odważyli się naruszyć ich wieczysty spoczynek.


O LOCHU NA TRZY SPUSTY ZAMKNIĘTYM

O LOCHU NA TRZY SPUSTY ZAMKNIĘTYM

Jedna z legend krzyżtoporskich głosi, że w pałacu ukryte są skarby, od których znalazcę dzieli troje drzwi. Pierwsze od wejścia to drzwi żelazne, drugie wykonane są z najmocniejszej dębiny, trzecie zaś z jesionu. Na ostatnich jesionowych krzyż wystrugany widnieje i topór. Na pierwszych zaś wiszą trzy klucze. Żelazny klucz otwiera drzwi żelazne, srebrny dębowe, złoty jesionowe. Gdy otwarte zostaną wszystkie zamki, w komnacie stały będą trzy beczki, jedna pełna monet złotych, druga srebrnych, a trzecia miedzianych. Lecz by dostać skarby ukryte przechytrzyć trzeba złe licho, które broni wejścia do środka. Nikomu się to dotąd nie udało, jak też nikt nie odnalazł drzwi do owego skarbu.
Powiadają ludzie, że dopiero złe ustąpi, gdy krzywdy wyrządzone dla zdobycia tych monet naprawione zostaną.
zamek

Krzyżtopór chociaż nazywany zamkiem,  tak naprawdę był pałacem, obecnie znajdującym się w stanie ruiny. Mury możemy oglądać w miejscowości Ujazd w województwie świętokrzyskim.
Wznoszony w XVII wieku, nigdy nie został ukończony.
Nazwa wywodzi się od herbu rodu Ossolińskich. Symbole znajdują się na bramie wjazdowej do pałacu.
JAK GÓRAL PSZENICĘ SIAŁ

JAK GÓRAL PSZENICĘ SIAŁ

Niedaleko Krościenka nad Dunajcem siał góral pszenicę pod zimę. Właśnie już słonko było zaszło, a on jeszcze nie skończył roboty. Wtem drogą posłyszał jakiś szelest — spojrzy, a tu bieży tłum niewiast w czarnych szatach, a poprzedzał je ksiądz, co niósł krzyż pański. Gdy poskoczył ku nim i ciekawie się przyglądał, wysunęła się jedna niewiasta z tego orszaku i rzekła: — Dobry wieczór wam, człowiecze! A cóż tak późno robicie? — Pszenicę sieję — odrzekł góral. — Szczęść ci Boże — odpowiedziała — ale jeśliś poczciwy człowiek, tedy zrobisz, coć powiem. Jutro tu będzie gonił srogi nieprzyjaciel za nami i będzie pytać się, czyśmy tędy nie szły; ty zaś odpowiedz, żeśmy szły właśnie, kiedyś siał pszenicę na tym łanie. — Dobrze — rzekł góral, ale nim zdołał się onej pani pokłonić, już jej nie było. Nazajutrz wstawszy do świtu idzie na pole — patrzy, a tu nowy cud, bo gdzie wczoraj siał, tam dziś bujają pszeniczne kłosy. Nie wyszedłszy jeszcze z podziwienia, dolatuje go tętent jazdy — spojrzy na drogę, a tu ćma Tatarów. Jeden przypada doń i pyta: — Powiedz mi, człeku, a nagrodzę cię hojnie, czy nie widziałeś tu wczoraj pani Kingi? — Widziałem — odpowiedział — jak szła tędy z siostrami, a właśnie siałem tę pszenicę. Tatarzyn znowu błaga go, w końcu grozi mieczem; ale góral odpowiada: widziałem ją, szła tędy, kiedy siałem tę pszenicę... I tak tatarska pogoń wróciła się tym samym szlakiem, którym przyszła.

pole

PIAST KOŁODZIEJ

PIAST KOŁODZIEJ

Był w Kruszwicy obywatel, syn Koszyków imieniem Piast, wzrostu niskiego, szerokich i długich pleców, wiek średni już pomijając, a z niewielkiego grunciku roli i z barci żywot swój utrzymując. Człowiek prosty, sprawiedliwy, ludzki, jałmużnik. Żona jego imieniem Rzepicha, bogobojna niewiasta, jedynego syna powiła, a za żywota jeszcze Popiela, pierwszy włos obrzędem pogańskim synowi podstrzygać i nazwisko nadać miał. Na ucztę wieprza zabiwszy i kadź miodu wyciągnąwszy z piwnicy, przyjaciół zaprosili. Pierwej niż dzień uczty naznaczonej przyszedł, przypadkowo zawitali do nich dwaj nieznajomi w pielgrzymim odzieniu młodzieńcy, których Piast widząc, że od dworu książęcego odprawieni byli, łaskawie zaprosił do swego domu. – Bądźcie gośćmi mymi, a dajcie memu pierworodnemu imię, na dobrą wróżbę i szczęście. Jeden z nieznajomych odpowiedział: -Syn twój będzie Panem wielkiej ziemi, a imię mu za to Ziemowit. Tam też rzecz wielka i dziwna się zdarzyła: jadło się potroiło, a miód wierzchem naczynia się przelewał. Zaprosił tedy Piast gości więcej, a gdy ci najedli się do syta, to wnet na puste miejsce po jadle, nowe potrawy się pojawiały. A dwaj goście… zniknęli. Uważali więc jedni, że to aniołowie Boży byli, jałmużnę i dobroczynność odpłacający. Faktem jest, że po śmierci złego króla Popiela to Ziemowit został nowym władcą, dając początek dynastii Piastów. Na goplańskim jeziorze dziś jeszcze jest wysepka nosząca nazwę Rzepny.

Piast Kołodziej



W niedalekiej przyszłości Siemowit, objął władzę w państwie po okrutnym księciu Popielu, którego zjadły myszy. Potomkowie Siemowita rządzili (z przerwą) państwem polskim do śmierci Kazimierza Wielkiego - 5 listopada 1370r.   
STUDNIA NIEWIERNYCH ŻON

STUDNIA NIEWIERNYCH ŻON

Na dziedzińcu zamku Czocha znajduję się od wieków nie używana studnia głębinowa, z której o północy słychać płacz i lament.
Zgodnie z miejscową legendą zawodzą tam trzy niewierne żony dawnych mieszkańców zamku. Pierwsza nieszczęsna kobieta była żoną niedaleko krewnego samego cesarza, który tam niegdyś. Welburga była dużo starsza od męża, a ten ożenił się z nią wyłącznie dla posagu. Szybko więc przestał też odwiedzać sypialnię wymawiając jej nadwagę oraz braki urody. Rycerz rzadko bywał w domu, gdyż zasmakował w podróżach. Pewnego razu, gdy po półrocznej nieobecności zawitał na zamku, przywitała go służba, lecz nigdzie nie było małżonki. Zastał ją chorą w swych komnatach, i pomimo, że nigdy tak naprawdę jej nie kochał, zmartwiła go jej choroba. Wypytał więc służące o stan zdrowia pani i dopiero od nich dowiedział się prawdy. Wtargnął do komnaty i za włosy wyciągnął brzemienną żonę. Pomimo jej krzyków i wyrywania się zaciągnął ją na dziedziniec wprost do studnia i w przypływie szału wepchnął ją do środka. Po tym morderstwie wskoczył na rumaka i już nigdy więcej nie widziano go w tych stronach. Niewierną Welburgę służący wyłowili następnego dnia ze studni i pochowali w zamkowej krypcie.
Nie minęło dwadzieścia lat, gdy kolejny pan na zamku nakrył małżonkę na igraszkach z chłopcem stajennym. Kolejna niewierna żona, skończyła tego dnia życie w zamkowej studni.
Ostatnią tragiczną niewiastą okazała się piękna Ulrika. Początkowo nowożeńcy byli nierozłączni, więc gdy mąż musiał opuścić gniazdo jadąc na wojnę Ulrika płakała szczerymi łzami. Lecz jak wszyscy wiemy historia lubi się powtarzać i gdy rok później mąż wrócił z wojny, Ulrika, jak wcześniej Welburga przywitała go brzemienna. Po urodzeniu dziecko zamurowano w kominku, Ulrikę zaś siłą wepchnięto do studni.
Tak oto trzy niewierne żony, płaczą na dnie studni, a gdy ktoś nachyli się nad lustrem wody, może zobaczyć też jak wyciągają ręce ku górze. 

zamek

Zamek Czocha pełnił funkcję obronnej warowni przygranicznej.
Pobudowany w latach 1241-1247 z rozkazu czeskiego króla Wacława I.
Malownicze zabudowania zamku były tłem dla seriali Wiedźmin, Tajemnica twierdzy szyfrów oraz Pierwsza miłość.
Copyright © 2014 Legendy Polskie , Blogger