LEGENDA KISIELIŃSKA

Przy drodze z Niwisk, w kierunku na Mokobody, w pobliżu wsi Kisielany-Żmichy, nad zakolem rzeki Liwiec, znajduje się dawien dawna olbrzymi głaz z różowego granitu. 
Żył w tych stronach nad rzeką rybak stateczny i pracowity. Na imię mu było Ambroży. Synów miał czterech, chłopów na schwał, lecz żaden radości ojcu nie przysporzył, co bardzo trapiło starego. Najstarszy Bonifacy trunków rozmaitych sobie nie odmawiał, a po pijaku burdy czynił w okolicznych gminach. Cezary rok młodszy, za białogłowami się oglądał, nie bacząc zaś, czy z panną, czy mężatką ma do czynienia. Syn kolejny Damazy, już z młodości przydomek sobie zyskał "lepkie ręce"- kradł gdziekolwiek się dało i

bez znaczenia na wartość. Najmłodszy Eustachy lenistwem wszystkich trzech razem wziętych przewyższał, całymi dniami na łąki ciągle się wymykał i leżąc na trawie, a w niebo patrząc fujarki strugał i figurki przedziwne. Mijały tak dni, miesiące i lata... -Któremu z nich schedę przekazać?- myślał Ambroży, żona mu dawno umarła, ja też legnę wkrótce, a oni roztrwonią to, com w trudzie ciężką pracą uzyskał. Jednakże jednemu dorobek przekazać muszę, bo inaczej do gardeł się rzucą. Słowo ojcowskie natomiast uszanować muszą. Pewnego razu wezwał wszystkich do siebie i powiedział: -Pójdziecie w świat! Czterech was jest, więc w cztery strony świata powędrujecie. Nic na drogę wam nie daję, a który do mnie po roku z najlepszym gościńcem powróci ten gospodarkę dostanie, pozostali będą musieli go słuchać. Powiedziawszy to krzyżem ich przeżegnał na drogę i wyprawił. 
Szedł tedy Bonifacy na wschód przez lasy nieprzebyte i bagna zdradzieckie. Żywił się jagodami i zwierzyną w lesie schwyconą. Razu pewnego, gdy na polanie leśnej się położył, aby odetchnąć trochę, ujrzał, że w wysokiej trawie coś pobłyskuje. Nóż to był myśliwski, ze stali hartowanej, rękojeść miał bogato zdobioną, wysadzaną drogimi kamieniami. -To będzie mój podarek dla ojca! Lepszego nikt nie przyniesie!- zakrzyknął rozradowany i zawrócił w stronę domu.
Cezary tymczasem podążał na południe. Wędrował długo, do gór wysokich doszedł. W grotach nocował, pił czystą wodę ze strumieni i jaja wybierał z gniazd napotkanych. Natknął się razu pewnego na watahę zbójników, która na kupców przejeżdżających napadała, przystał do nich, a po niedługim czasie pokaźny trzos dukatów zebrał i do ojca postanowił powrócić. 
Damazy poszedł na zachód. Doszedł do dużego miasta, gdzie w nieznanym języku mówiono. Ubranie zniszczone w drodze sprawiało, że ludzie brali go za żebraka i nie jednokrotnie przepędzali kijami. Głodem przymierać zaczął, więc z konieczności zajął się tym, co robić potrafił najlepiej- kraść. Raz jeden ukradł bogatemu kupcowi szablę i z nią postanowił się w rodzinnym domu pojawić.
Najmłodszy Eustachy na północ podążał tak długo, aż nad brzeg morza doszedł. Na plaży usiadł zasmucony, że oto przed nim kres jego wędrówki. -Iść dalej nie można, popłynąć nie mam czym, chyba idzie zawrócić do domu, lecz nijak z pustymi rękoma. Pójdę póki co brzegiem morza, może kogoś spotkam. I w ten sposób do wioski rybackiej doszedł, gdzie życzliwie go przyjęto. Tutaj zamieszkał i pracować zaczął. Rok prawie minął i o powrocie myśleć zaczynał. Na pamiątkę mieszkańcy dali mu sieć starannie wyplecioną. 
Tymczasem Ambroży z dnia na dzień coraz słabszy z utęsknieniem synów swych wypatrywał. 
Gdy pojawili się już wszyscy czterej ojciec oznajmił: -Ty Eustachy będziesz moim następcą, ty tutaj będziesz gospodarował! Nie uciekłeś się do siły, podstępu i przemocy. Cieszę się, że mam chociaż jednego takiego syna! Teraz mogę spokojnie umierać.Gdy powiedział te słowa Cezary z gniewu schwycił ojca za gardło i przydusił, w tym czasie Bonifacy wbił w serce starego swój nóż myśliwski. A Eustachy otrzymał cios szablą przez głowę. W tej chwili rozpętała się niesamowita burza. Niebo powlekło się czarnymi chmurami, a błyskawice oślepiły obecnych. Z nieba spadł grad wielkości pięści, a wraz z nim kamienie. Rzeka spłynęła potężną falą, jakiej najstarsi nie pamiętali. 
Kiedy żywioł ucichł i poczęto oglądać szkody, stwierdzili sąsiedzi, że zagroda Ambrożego zniknęła całkowicie z powierzchni ziemi. W miejscu gdzie stała, leżał teraz gigantyczny głaz, a przy nim ciało zabitego ojca i najmłodszego syna jego. Zwłoki pochowano, jak nakazywał obyczaj na pobliskich cmentarzu. Ciał morderców nigdy nie odnaleziono. Ich szkielety spoczywają pod owym gigantycznym głazem, potępione na wieczne czasy. Ten, kto kamień by obrócił znalazł by zapewne nie tylko kości, lecz też cenny nóż myśliwski, szablę i trzos pełen złotych dukatów. Kamień ten po dziś dzień nietknięty pozostał, bo nikt nie chce ruszyć go z miejsca, gdzie siły nadprzyrodzone rzuciły, go dla ukarania grzeszników. Spogląda tajemniczo na płynące wody Liwca.

Głazy narzutowe, są to duże fragmenty skał przyniesione na teren Polski przez lodowiec skandynawski. Duże głazy narzutowe uznawane są za pomniki przyrody, na terenie naszego kraju w 2010 liczba głazów narzutowych w formie pomników przyrody wynosiła 1034.