W powiecie mińskim, działy się niegdyś żeby niebywałe! Pod koniec XV wieku powiesił się na przydrożnym drzewie Bartłomiej, znany wszystkim lekkoduch i zbereźnik. Mówiono, że odebrał sobie życie, gdyż dostał kosza od córki młynarza, inni, że młynarz sam śmiercią mu groził, za bałamucenie młynarzowej. Stara teściowa młynarza na własne oczy widziała, jak ze sznurem nad strumień szedł, gdzie topola rosła, a później znaleziono jedynie urwany sznur na gałęzi drzewa zaczepiony. W miejscu tym zaś pełno śladów kopyt w ziemi odciśniętych. Smołą cuchnęło wkoło i ludzie zaczęli powiadać, że to diabły Bartłomieja porwały, bo życie złe prowadził i nigdy o innych nie myślał. Żal się go wszystkim zrobiło, bo chociaż hulaka, to jednak młody był i przystojny bardzo. Zawołano księdza, który topolę poświęcił i życie potoczyło się dalej. Lecz wkrótce po tym wydarzeniu rzeczy dziwne dziać się zaczęły. Jednej nocy pobudzili się wszyscy od krzyku. Po wsi biegała żona młynarza, cała goła i wrzeszczała w niebogłosy. Gdy uspokojono ją nieco, nie potrafiła powiedzieć co się stało, jeno że kąpiąc się diabeł stanął przed nią, oczy miał czerwone, futro no nim czarne i kopyta. Odcisk kopyta znaleźli też na drzwiach chaty młynarza. Ponownie księdza sprowadzili, by tym razem chatę wyświęcił. Innym razem diabła nocą ujrzał parobek kowala, który spał w stodole, tak się przestraszył, że uciekając trzosik zostawił, który był tego dnia dostał za zapłatę. Oczywiście trzosa nikt już nie widział. Za każdym objawieniem biesa pieniądze ginęły. Kilka rodzin wyniosło się całkiem ze wsi, bo w przeklętym miejscu rodzin nie chcieli zostawiać. Dnia pewnego do wsi zajechał przybysz jakiś bogaty, powóz mu w drodze się zepsuł i kilku dni do naprawy potrzebował. Wyznał, że jest alchemikiem i jako do człowieka niezwykle uczonego wybrała się rada mieszkańców, że skoro księdzu się nie udało, może on zna sposób jak diabły ze wsi przegonić. Opowiedzieli co i jak, nieznajomy w brodę się podrapał, po brzuchu pogładził i zgodził. Tajemnicą to miało pozostać, jeno prosił tylko, by wieści rozpuścić, że jest magnatem bogatym i skarby ze sobą wiezie ogromne. O świcie dnia kolejnego cała rada zebrała się ponownie przy chacie gdzie alchemik się zatrzymał. Ten w drzwiach stanął, przeciągnął się po dobrze przespanej nocy i wyprowadził z izby człowieka w czarne futro odzianego, od stóp do głów dziegciem usmarowanego. Chluśnięto na cudaka wodą i okazało się, że to nie diabeł żaden, lecz Bartłomiej, blady jak ściana i przestraszony. Życia mu się zachciało łatwego, więc po cóż mu pracować było, kiedy są inne sposoby na zysk. Śmierć swoją upozorował, a gdzie szedł tam ze sobą nocami kopytko krowie zabierał, by przestrach budzić. Dnia tego święto wielkie się odbyło, alchemika wszyscy żegnali serdecznie, za to że złego ze wsi wygonił, a wioskę od tego dnia Dobrem nazwano. By już na zawsze tylko Dobro tak gościło.
Pod Dobrem miała też miejsce w 1831 roku zwycięska bitwa wojsk polskich nad wojskami rosyjskimi. W bitwie straciliśmy 300 żołnierzy, zaś oddziały rosyjskie 755.