JAK GÓRAL PSZENICĘ SIAŁ
Niedaleko Krościenka nad Dunajcem siał góral
pszenicę pod zimę. Właśnie już słonko było zaszło, a on jeszcze nie skończył
roboty. Wtem drogą posłyszał jakiś szelest — spojrzy, a tu bieży tłum niewiast
w czarnych szatach, a poprzedzał je ksiądz, co niósł krzyż pański. Gdy
poskoczył ku nim i ciekawie się przyglądał, wysunęła się jedna niewiasta z tego
orszaku i rzekła: — Dobry wieczór wam, człowiecze! A cóż tak późno robicie? —
Pszenicę sieję — odrzekł góral. — Szczęść ci Boże — odpowiedziała — ale jeśliś
poczciwy człowiek, tedy zrobisz, coć powiem. Jutro tu będzie gonił srogi
nieprzyjaciel za nami i będzie pytać się, czyśmy tędy nie szły; ty zaś
odpowiedz, żeśmy szły właśnie, kiedyś siał pszenicę na tym łanie. — Dobrze —
rzekł góral, ale nim zdołał się onej pani pokłonić, już jej nie było. Nazajutrz
wstawszy do świtu idzie na pole — patrzy, a tu nowy cud, bo gdzie wczoraj siał,
tam dziś bujają pszeniczne kłosy. Nie wyszedłszy jeszcze z podziwienia,
dolatuje go tętent jazdy — spojrzy na drogę, a tu ćma Tatarów. Jeden przypada
doń i pyta: — Powiedz mi, człeku, a nagrodzę cię hojnie, czy nie widziałeś tu
wczoraj pani Kingi? — Widziałem — odpowiedział — jak szła tędy z siostrami, a
właśnie siałem tę pszenicę. Tatarzyn znowu błaga go, w końcu grozi mieczem; ale
góral odpowiada: widziałem ją, szła tędy, kiedy siałem tę pszenicę... I tak
tatarska pogoń wróciła się tym samym szlakiem, którym przyszła.