RĘKA BOGA - LEGENDA BIAŁEJ RĘKAWICY

RĘKA BOGA - LEGENDA BIAŁEJ RĘKAWICY

Kto żył w tamtych czasach wie doskonale co oznaczało słowo horda. Kobiety mdlały na samą wzmiankę, a mężczyźni chociaż dzielni i odważni, woleli potykać się z innymi wrogami. O tyle na Ukrainie każdy był oswojony z napadami tatarów, tak w centrum kraju byli postrachem rzadkim.
Jednego roku horda tatarska dotarła aż w okolice Ojcowa. Mieszkańcy tych ziem wraz z dobytkiem poukrywali się w jaskiniach wapiennych z nadzieją, że nie zostaną odkryci. Jaskinia, którą zwano ciemną, przez swe dobrze widoczne wejście nie była najlepszym schronieniem, ale i tam wiele rodzin udało się w popłochu. Ludzie modlili się, by Tatarzy minęli ich nic nie spostrzegłszy. Nagle w jaskini zrobiło się ciemno jak w nocy, przestrach ogarnął serca zebranych, a kobiety płakać zaczęły cichutko, bo każdy domyślał się, że to wojsko podjechało pod wejście i zasłoniło promienie. Minęło kilka kwadransów, lecz nikt nie wchodził by założyć im pęta. Ciekawość popchnęła ich ku wejściu, które nadal było zacienione. Zdziwili się ogromnie, gdy ujrzeli wielką, białą skałę tuż przed wejściem do groty. To sam Bóg zasłonił ich swą ręką przed śmiercią i niewolą u pogan. Tak oto chrześcijanie uniknęli cierpienia, a skała stoi tam do dziś, by przypominać turystom o boskiej mocy i miłości.

Biała ręka

Rękawica zwana też Pięciopalcówka lub Białą Ręką wznosi się ponad 85 m w Ojcowskim Parku Narodowym.
Zbudowana jest z jurajskich wapieni. Nie wolno uprawiać na niej wspinaczki skałkowej.
 
GOŁOBORZE

GOŁOBORZE

Każde, nawet małe dziecko wie z czego słynęła niegdyś Łysa Góra. I chociaż dzisiaj czarownic już tam nie spotkamy, to jednak legenda nie została zapomniana. Po postawieniu klasztoru z relikwiami Świętego Krzyża, czarownicom nie w smak było spotkania z diabłami w tym miejscu odbywać. Poprosiły więc czarnych sprzymierzeńców o pomoc. Sam Lucyfer zgodził się wysłać swą oddział, by ci świątynię z ziemią zrównali. Diabły, jak to diabły do pracowitych nie należą, więc wymyśliły, że jeden wielki głaz zrzucą na klasztor i będzie po sprawie. Poleciały do Tatr stamtąd wielką skałę podźwignęły i leciały z nią w powietrzu. Lecz głaz był ogromny i ciężki, a droga długa przed nimi, więc z sił powoli opadały, a gdy świt już się zbliżał, upuściły kamień na ziemię i spoczywa do dziś w tym miejscu, a nazwany został Diabelskim Kamieniem. By po raz drugi tego samego błędu nie popełnić, następnego dnia wzięły wielką płachtę czarnego sukna, wielkości pól kilku i nazbierały na nią kamieni z okolicy. Każdy diabeł chwycił za skraj płótna i w stronę Świętego Krzyża się udały, lecz odgłos ich czarnych skrzydeł rozbudził koguta klasztornego, który zapiał, a że piał zawsze o świcie więc mnich odpowiedzialny za bicie w dzwon na poranne msze, za sznur pochwycił. Dźwięk dzwonu się rozległ i diabły kamienie upuściły, które to stoczyły się po zboczach góry i leżą tam do dzisiaj.

Łysa Góra
Nazwa gołoborze jest terminem ludowym nadanym prze miejscową ludność.
Określa ona obszary bezleśne (gołe od boru) znajdujące się na stokach pasm górskich.
Na Łysej Górze powstało największe w Górach Świętokrzyskich i jedno z największych w Środkowej Europie pole nagich skał. 
Zajmuje ono powierzchnie 3,84 ha.

MIĘDZY NIEBEM, A ZIEMIĄ

MIĘDZY NIEBEM, A ZIEMIĄ

Jest w Siedlcach na Podlasiu osiemnastowieczny ratusz wybudowany z fundacji księżnej Aleksandry z Czartoryskich Ogińskiej. Na szczycie ratuszowej wieży znajduje się kamienny posąg, przedstawiający młodego, muskularnego mężczyznę, zwanego popularnie "Jackiem". Dźwiga on na swych barkach ciężką, potężną kulę, wyobrażającą glob ziemski. Z Jackiem tym wiąże się miejscowa legenda...

Żył kiedyś na siedleckim przedmieściu zwanym Piaskami Starowiejskimi młody kowal Jacek, obdarzony niepospolitą siłą. Kruszył bowiem w rękach podkowy i potrafił powalić na ziemię byka. Pewnego razu przejeżdżającej traktem księżnej Aleksandrze odpadło koło od karety. Wezwany Jacek naprawił co trzeba, po czym ująwszy jedną ręką za oś pochylonej karety podniósł ją bez wysiłku, a drugą ręką założył na oś zreperowane koło. Zachwycona tym księżna, która jak na niewiastę była również niezwykle silna, zaproponowała Jackowi służbę w pałacu, na co tenże bez wahania przystał... W tym czasie na polecenie księżnej, rozpoczęto w Siedlcach wznoszenie ratusza miejskiego. Budowla rosła szybko i sprawnie. Jacek, który stał się ulubieńcem księżnej Ogińskiej, wykonywał niektóre prace ślusarskie i kowalskie. Pewnego dnia pokłócił się i wdał w bójkę z jednym z podmajstrzych o jakiś szczegół okucia drzwi, tak nieszczęśliwie popchnął robotnika, że ten uderzywszy o mur ducha wyzionął. Miasto zawrzało oburzeniem i zażądało surowej kary, księżna jednak z sympatii do Jacka w świat mu tylko pójść kazała. Poszedł - i od tamtej pory słuch po nim wszelki zaginął...
Tymczasem ratusz wykończono, a księżna wciąż ciepło wspominająca Jacka rozkazała wykuć figurę z kamienia lub brązu przedstawiającą młodego, silnego mężczyznę i umieścić ją na szczycie wieży. Odtąd miał on stać wysoko, między niebem, a ziemią i trudzić się przez wieki obarczony ciężarem swego grzechu... W 1875 roku podczas remontu wieży, znaleziono w kuli, którą dźwigał, pergamin z wierszem Franciszka Karpińskiego:

"Gdy z szumem piorun przybieży

Tu złamie siły burzliwe

Wszelako bać się należy

Bo mocno niebo gniewliwe"

Potomkowie gniewnych ongiś siedlczan patrzą jednak z sentymentem na swojego "Jacka", który stał się symbolem miasta...
 
Ratusz w Siedlcach wzniesiony został w połowie XVIII wieku zwieńczony jest ośmioboczną wieżą z figurą Atlasa dźwigającego kulę ziemską. Obecnie w ratuszu mieści się Muzeum Regionalne w Siedlcach.

ŚWIĘTY GRAAL

ŚWIĘTY GRAAL

Przez wiele wieków szukano tego mitycznego naczynia, z którego Jezus pił wino podczas ostatniej wieczerzy, a w które święty Józef zebrał krew z ociekającego boku Zbawiciela. Szukał go król Artur wraz ze swoimi rycerzami, szukali go też inni. Zginął bez wieści w mrokach historii i nie odnaleźli go ani wielcy wojownicy, ani biegli uczeni. A oto i prawdopodobna przyczyna, dlaczego święty Graal, niedostępny jest już dla oczu.
                W Bezławkach, zamku niegdyś krzyżackim mieszkał ze swym dworem książę litewski Bolesław Świdrygiełło, młodszy brat przyszłego króla polskiego. Udając się na każdą bitwę książę miał zwyczaj wożenia ze sobą skrzyni, w której ponoć dwa kielichy się znajdowały. Drużyna zwała jeden z nich greckim, a drugi angielskim. Ten drugi książę dostał od starca, któremu uratował życie. Staruszka napadli zbójcy w lesie i mocno poranili, zanim zjawił się Świdrygiełło wraz ze swymi ludźmi. Na łożu śmierci wyznał, że przodkowie jego przybyli zza morza i przywieźli ze sobą skarb największy, który jego ród miał strzec. On dzieci nie ma i właśnie w pielgrzymkę do Watykanu się ofiarował, by tam złożyć naczynie, gdy został napadnięty. Przekazał więc puchar w ręce Bolesława i zaklął go, na wszystkie świętości, że od pogaństwa strzegł go będzie, aż do śmierci. Od tamtej pory małe naczynko stało się relikwią dla litwina. A po śmierci mężczyzny, odprawiono mu pochówek godny władcom litewskim. Staruszek zaś pochodził z królewskiego angielskiego rodu, przodkowie jego uciekli na Litwię przed niechybną śmiercią wraz z pucharem. 
                  Tak oto bronił Bolesław najcenniejszego przedmiotu w kulturze chrześcijańskiej, a z kolei po jego śmierci przedmiot pozostawił w kaplicy zamkowej w Bezławkach, gdzie ksiądz używał go do posługi podczas mszy niedzielnych. Działy się wówczas ponoć rzeczy niezwykłe. I było tak, aż do czasu, gdy liczne oddziały tatarskie roku pańskiego 1520 posunęły się daleko na północ, aż na Warmię. Aby orda nie zagarnęła relikwii rozkazano zamurować go w ścianie zamku, lecz ci, którzy znali miejsce jego ukrycia zostali zabici podczas najazdu innowierców. I od tamtego dnia nikomu nie było już pisane zobaczyć kielicha Chrystusa.

zamek krzyżacki
Bezławki to mała wioska na terenie województwa warmińsko-mazurskiego ok. 12 km od Kętrzyna. 
Obecny kościół, który tam stoi to krzyżacki zamek z XIV wieku, do którego dobudowano wieżę.
O tym, że jest to miejsce ukrycia mitycznego Graala, głosi wiele kronik historycznych.
Po dziś dzień jest to miejsce badań archeologicznych.
W latach 30 XX wieku Hitler, który miał swoją siedzibę w Wilczym Szańcu (okolice Kętrzyna), misję odnalazienia Św. Graala przekazał dla naukowca Otto Rahn, ten jednak szukał kielicha we Francji, oczywiście bez skutku. Stracił  życie w niewyjaśnionych okolicznościach, a być może wyjaśnienie zagadki było znacznie bliżej.

HERSZT ZBÓJÓW OPATOWSKICH

HERSZT ZBÓJÓW OPATOWSKICH

Było to na początku XIX wieku, gdy żył Jan Busławski, okrutnik bez miary pochodzenia mieszczańskiego. Zbieg przed sądem wojennym, na który był skazany za rozboje i ponoć jakieś zabójstwo, jeszcze gdy służył w szeregach legionu Dąbrowskiego. Ukrywał się więc od tego czasu w Górach Świętokrzyskich, gdzie też szybko przyłączyli się inni jemu podobni.
Pewnego razu znudzony napadaniem na wędrownych kupców i podróżujących szlachciców, postanowił zdobyć Opatów. Zostawił w wąwozie połowę swych ludzi, a z resztą na czele zaatakował wojsko, akurat gdy żołnierze wychodzi przez bramy. Położyli trupem kilku wojaków i uprowadzili rajcę miejskiego na oczach jego żony. Kobieta próbując wybłagać wolność dla męża zgodziła się opłacić okup. Za dwa tygodnie na jarmarku w Iłży miała wręczyć sakiewkę dukatów pierwszemu mężczyźnie, który do niej podejdzie i zapyta o kupno konia. Wówczas rajca odzyska wolność. Tak też się stało. Ten zuchwały napad na miasto nie mógł przejść zbójom bezkarnie, dlatego też wojsko postanowiło pojmać buntowników i powiesić ich na drzewach przydrożnych. Wielu zostało ujętych, jednego Bogusławskiego, chociaż nagroda za jego głowę była największa nie udało się złapać. Zniknął bez śladu. Jedni mówili, że uciekł daleko na południe, inni, że zmarł od zakażenia, które wdało się w rany. Radość ludności nie trwała długo. Nie minęły dwa lata, gdy w okolicy Gór Świętokrzyskich pojawił się znów Bogusławski, jak zawsze budząc grozę i napadami przypominając wszystkim, że żyje…

rynek miasta

Opatów to niewielkie miasteczko położone w Małopolsce.
Pierwsza wzmianka pochodzi z XI wieku.
Dzięki licznych zabytkom, zachowanym jeszcze z czasów średniowiecza, miasteczko jest swoistym rarytasem turystycznym.

ŻYWIEC I NIMFA ŻYWIA

ŻYWIEC I NIMFA ŻYWIA

Jak mówią nam stare podania, pogańska bogini Żywia zjawiła się w miasteczku u stóp góry Grojec, gdzie mieszkali ludzie dobrzy i życzliwi. Osiedliła się więc pośród nich i żyła spokojnie przez wiele lat. Każdy podróżny mógł w tej okolicy znaleźć gościnę i miskę zupy. Mieszkańcy miasteczka żyli więc sobie spokojnie i dostatnio, ale w sercu mieli wielki smutek, bo miasto ich nie miało żadnej nazwy. Wstyd to był też na całą okolicę. Każdy myślał i dumał, ale nic sensownego wymyśleć nie potrafili. Wreszcie pewien młodzieniec powiedział do mieszkańców: - Wybiorę się na górę Grojec, tam w ciszy, natchnienia może dostanę i co wymyślę. I poszedł. Kiedy wszedł na szczyt góry, skąd roztaczał się piękny widok zobaczył siedzącą na kamieniu i płaczącą młodą kobietę. Kim jesteś dlaczego płaczesz, czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał. Kobieta zaś odpowiedziała: - Jestem leśną nimfą, a na imię mi Żywia, jestem bardzo nieszczęśliwa. Mam wiele sióstr, każda z nich ma w opiece jakieś miasto lub wioskę, tylko ja jedna nie mogę znaleźć osady dla siebie. – To wspaniale!- ucieszył się chłopak –Nasze miasto nie ma swojej opiekunki. Zostań nią ty! Żywia z wielką radością zgodziła się na tę propozycję. Młodzieniec wrócił do miasteczka z wiadomością: -Mamy opiekunkę nimfę Żywię! Ucieszyło to wszystkich mieszkańców, a od tej pory leśna bogini opiekowała się miasteczkiem. Mieszkańcom wiodło się coraz lepiej. Z wielkiej wdzięczności nadano osadzie nazwę Żywiec pochodzącą od jej imienia.


Żywiec to miasto i gmina w województwie śląskim.
Powstał na przełomie XIII i XIV wieku. Najstarsze wzmianki dotyczą miejscowej parafii.
Nazwa wywodzi się od rzeczownika „żywiec”, staropolskiego określenia żywego inwentarza, co ilustrować może głowa tura w herbie miasta. Nawiązuje to do powszechnej tam hodowli bydła, owiec i trzody chlewnej oraz ich uboju.
Kolebka Żywca to wzgórze Grojec, które zostało zasiedlone przez starożytnych Celtów. Istniała na nim wczesnośredniowieczna warownia. W 1462 r. zameczek zniszczyły wojska Kazimierza Jagiellończyka.

SZMARAGDOWE JEZIORO

SZMARAGDOWE JEZIORO

Tam gdzie teraz jest jezioro Szmaragdowe, niegdyś była odkrywkowa kopalnia kredy. W pobliskich lasach mieszkał chytry duszek leśny, który nazywał się Skarbek. Jak każdy duszek leśny, gromadził wielkie pokłady złota, klejnotów i monet. Skarby swoje schowane miał głęboko we wnętrzu wzgórza Puszczy Bukowej.
I wszystko toczyłoby się swoim torem, gdyby nie fakt, że ludzie odkryli w tych stronach pokłady białej kredy. Ponieważ surowiec był cenny, niedługo po odkryciu rozpoczęły się prace wydobywcze. 16 lipca 1925 roku kilof jednego z górników trafił prosto w głaz, który rozpadł się na dwie części odsłaniając zgromadzone skarby skrzata. Rozeźlony Skarbek zdecydował się przeszkodzić górnikom. Zaczerpnął zielonej wody z podziemnego źródła i zatopił całą kopalnię.
W ten oto sposób kopalnia zamieniła się w taflę szmaragdowej wody. Podobno przy dobrej pogodzie wciąż można dostrzec wagoniki kopalni leżące głęboko pod wodą. Za to Skarbek odzyskał swój spokój, a kosztowności przeniósł w inne bezpieczne miejsce, gdzie leżą spokojnie dopóki nie zostaną ponownie odnalezione. 

Szczecin

Jezioro szmaragdowe swój kolor zawdzięcza zawartości węglanu wapnia pochodzącego z rozpuszczania kalcytu.
Wzgórza Bukowe, na terenie których leży Jezioro Szmaragdowe, powstały w wyniku oddziaływania lądolodu.
 
ŻYRANDOL SYNAGOGI

ŻYRANDOL SYNAGOGI

Stoi do dzisiaj w małym podlaskim miasteczku- Tykocin synagoga przy ulicy Koziej. Przybył w XVI wieku rabin, który widzenia doznał i kazał żyrandol kryształowy wykonać, a na nim modlitwy święte wypisać. Chronić miał ów żyrandol ludność tykocińską, która się na modlitwy tu zbierała. W czasie wigilii święta żydowskiego Jom Kippur, rzecz się stała, mało by brakowało tragiczna. Świątynia wiernymi wypełniona po brzegi była, którzy żarliwie się modlili o zbawienie swych dusz. Każdy głowę trzymał nisko opuszczoną, a wtem żyrandol się urwał. Spadać zaczął i krzyk się podniósł, lecz rabin, który ceremonii przewodził, tylko oczy zamknął i modlić się począł. Jego to dzięki wstawiennictwu oświetlenie spadło w takim miejscu, że nikt nie ucierpiał w wypadku.

Tykocin
Synagoga została zbudowana w 1642 roku na miejscu starszej, drewnianej bożnicy.
Podczas II wojny światowej, w 1941 roku hitlerowcy zdewastowali i ograbili wnętrze synagogi, w niej samej urządzając magazyny.
Dzisiaj mieści się tutaj Muzeum Kultury Żydowskiej.

BASZTA KASZANA

BASZTA KASZANA

Jak podaje legenda pewnej bezksiężycowej nocy zbrojny oddział gryficzan udał się pod mury obronne Trzebiatowa, by zdobyć i zniszczyć miasto. Rycerze postanowili rozpocząć atak od jednej z baszt, w której spostrzegli płonące światło. Na baszcie, zwanej wówczas Prochową, czuwał strażnik Tymmo. Znany był z tego, że lubił umilać sobie długie warty towarzystwem pięknych mieszczanek. Miał on jednak bardzo zazdrosną i podejrzliwą żonę, która domyślała się licznych zdrad. Energiczna białogłowa postanowiła owej feralnej nocy przyłapać niewiernego małżonka na gorącym uczynku. Zaczaiła się więc w pobliżu baszty i kiedy para kochanków znikła w jej wnętrzu, odczekała chwilę, po czym sama niepostrzeżenie weszła do środka. Gdy dotarła na szczyt wieży, ujrzałam męża czule obejmującego młodą, piękną pannę. Rozwścieczona chwyciła za garnek z gorącą kaszą, który stał w komnacie i miotając wyzwiskami rzuciła nim w kochanków. Gibka dziewczyna odskoczyła przed naczyniem, podobnie jak Tymmo. Garnek zaś poleciał za blanki murów. Ciszę uśpionego miasta rozdarły krzyki i przekleństwa. Gorąca kasza spadła bowiem na szykujących się do napaści na Trzebiatów gryficzan, którzy podnieśli wrzawę. Obudzeni mieszczanie zdążyli wystawić dodatkowe straże, które nie były jednak potrzebne. Gryficzanie umknęli, nie czekając na reakcję obrońców. W ten sposób garnek kaszy obronił miasto, przed napaścią wrogów.

baszta

Każdego roku na przełomie lipca i sierpnia, od 1997 roku w Trzebiatowie odbywa się Trzebiatowskie Święto Kaszy.
Punktem honorowym tego święta jest oczywiście jedzenie kaszy po rycersku. W 2004 roku ustanowiono tu rekord świata w zespołowym jedzeniu kaszy. Zjedzono jej aż 732 kilogramy.
Baszta Kaszana to cylindryczna wieża wysokości 14 metrów wchodząca w skład murów obronnych miasta.

SZCZERBIEC

SZCZERBIEC

Według legendy z Kroniki wielkopolskiej pierwszy miecz zwany szczerbcem nazwę swą otrzymał po tym jak Bolesław Chrobry uderzył nim o Złotą Bramę wjeżdżając do Kijowa w 1018 roku. Miecz owy otrzymał w darze od cesarza Ottona III podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego w roku 1000.
Do dzisiaj wielu historyków toczy spór o prawdziwość legendy oraz funkcje i pochodzenie samego miecza. Wiemy z całą pewnością, że szczerba nie mogła powstać od uderzenia w Złotą Bramę, gdyż ta nie istniała jeszcze w owym czasie, może więc chodzić o inną bramę wjazdową do miasta lub po prostu czymś trzeba było wytłumaczyć ubytek w ostrzu.
Nie mniej jednak ze szczerbą, czy też bez miecz ten jest jednym z najcenniejszych skarbów naszego kraju.



Szczerbiec to jedynie zachowane insygnia koronacyjne królów polskich. Przechowywany na Wawelu pod ścisłą ochroną.
Po raz pierwszy użyto go podczas koronacji Władysława I Łokietka w 1320 roku i jak mówią podania, koronował prawie wszystkich królów polskich.
Przez wiele wieków przechodził przez różne ręce, na stałe do kraju po wojnie powrócił w 1959 roku z Kanady i spoczywa tu po dziś dzień.

DESZCZ ŚWIĘTEJ BARBARY

DESZCZ ŚWIĘTEJ BARBARY

Nim Jagiełło wraz ze swym dzielnym wojskiem pod bramą Malborka stanął, Krzyżacy do zamku dobra wszystkie zwozili, gdyż tam najlepsze ich schronienie przez grabieżą wojny było. Znajdował się więc tam wraz z innymi relikwiami obraz świętej Barbary.
Nie udało się jednak polakom w pierwszym podejściu zamku zdobyć, więc wycofały się odziały. Tak rok 1415 nastał, a wraz z nim susza ogromna Prusy nawiedziła. Co płytsze strumyki powysychały, zboża schły, zwierzęta zdychały. Najstarsi nawet nie pamiętali podobnej klęski. Głód ona zwiastowała i zimę ciężką. 
Mistrz Wielki rozkazał natenczas procesję uroczystą z obrazem św. Barbary. Posty się miały odbyć i modły całonocne poprzedzające uroczystość i rzecz się stała niezwykła, bo gdy tylko uczestnicy procesji za mury wyszli i pierwsze pieśni rozpoczęli nabożne, zaczął padać drobny deszczyk orzeźwiający. Im dalej szli tym deszcz wzbierał na sile, a gdy procesja dobiegła końca rozpadało się na dobre. I padało tak przez kilka dni, aż wszystkiego rośliny i zwierzęta ulgi zaznały. Ludziom zaś nadzieja w sercach zagościła, bo uprawy ożyły i zieleniły się na polach. 
                   

Malbork

Barokowy obraz św. Barbary powstał w roku 1721. 
W centrum kompozycji stoi postać świętej z atrybutami: w prawej ręce miecz, w lewej kielich z hostią.
Obraz ten znajduje się obecnie w kościele św. Józefa w Kłodowej.
SKARB GRUDZIĄCKIEJ STUDNI

SKARB GRUDZIĄCKIEJ STUDNI

W czasie okupacji Grudziądza przez wojska szwedzkie, w mieście tym zrodziło się gorące uczucie. Miłość między młodym żołnierzem wojsk okupacyjnych, a dziewczyną z miasta. Zakochani byli w sobie bez pamięci, oficer przysiągł swej lubej, że zabierze ją do Szwecji i tak wybudują wspólny dom dla siebie i przyszłych dzieci. Gdy o planach młodych dowiedział się ojciec dziewczyny, wielki patriota, postanowił pokrzyżować ucieczkę. Wynajął rzezimieszków, aby zabili Szweda. Uzbrojony jedynie w szablę, czekał na przyjście swej ukochanej nieopodal studni zamkowej. Nie miał żadnych szans w starci z płatnymi zbirami jej ojca. Gdy dziewczyna po godzinie przyszła na umówione miejsce, zobaczyła zwłoki ukochanego. Wzburzona na złość ojcu wrzuciła wszystkie swe dobra, które miała zabrać w podróż do Szwecji do owej studni, głębokiej na 50 metrów. Sama zaś przywdziała habit i do końca życia modliła się jako benedyktynka w miejscowym klasztorze. A skarby? Wielu wchodziło do studni, wielu próbowało je wyłowić… nie udało się żadnemu.

Grudziądz

Kunegunda

Kunegunda

Różne są wersje legendy o pięknej i okrutnej dziewicy. Najczęściej utrzymuje się, iż Kunegunda była córką kasztelana, który dowodząc swej junackiej sprawności przyjął zakład, że objedzie konno zamkowe mury. Konia dosiadł, lecz murów nie objechał; runął w przepaść. Godna ojca córka złożyła śluby, że odda rękę tylko temu, który odważy się zrealizować z powodzeniem nieudany wyczyn kasztelana. Wieść niesie, że wielu starających się padło ofiarą piękności i przysięgi Kunegundy, kończąc żywot wśród głazów Piekielnej Doliny. Biegły lata. Zamek zyskał złą sławę. Uroda kasztelanki przygasła. Konkurentów ubywało. Zdawało się, że Kunegunda do końca swych dni trwać będzie w stanie panieńskim, gdy na zamkowy dziedziniec wjechał piękny młodzieniec. Na jego widok Kunegunda gotowa była złamać złożone śluby. Nie pomogły łzy i błaganie. Młodzieniec był nieustępliwy. Poddał się próbie, a zwyciężając rzekł: „Pani, przybyłem by pomścić owych nieszczęsnych, których twa pycha i duma pozbawiła życia. Zaś ciebie nie pragnę wcale. Mówiąc to cisnął rękawicę i odjechał. Kunegunda urażona doznanym zawodem i hańbą rzuciła się w przepaść, gdzie śmierć znalazło tylu dzielnych rycerzy.

Chojnik

Legenda o pięknej Kunegundzie stanowiła przez lata fundament dla wielu poematów.
Losy opisuje ballada Adama Mickiewicza pod tym samym tytułem.
BŁĘKITNA LUDWIKA

BŁĘKITNA LUDWIKA

Stoi w Będzinie pałac od XVI w. Budowla biała i piękna jak perła w morzu na tle zabytkowego parku. Dumny świadek smutnej historii miłosnej. Przybyszom mógłby opowiedzieć, że mieszkała tu niegdyś śliczna panna imieniem Ludwika, córka Józefa Mieroszewskiego, właściciela pałacu. Kochała ona ze wzajemnością swego sąsiada, dobrze urodzonego i kulturalnego kawalera. Młodzi przechadzali się często po parku, rozmawiając o sztucę i Napoleonie, gdyż były to czasy gdy marszałek prowadził swe wojny zwycięskie. W tym to ogrodzie, młodzieniec oświadczył się pannie. Jakież było szczęście ich obojga.              
           Rodzina aby uczcić to wydarzenie postanowiła wyprawić wielki bal, dla okolicznej arystokracji. Było to 21 kwietnia, kolorowe suknie dam wirowały w walcu z mężczyznami, a z nich wszystkich najpiękniejsza była młoda Ludwika. Suknię miała na sobie błękitną i delikatny sznur pereł spowijał jej smukłą szyję. 
          W tydzień po balu, młodzieniec wyjechał na wojnę. Wtedy widziała go po raz ostatni, pisał z początku często, a po pewnym czasie ślad się urwał. Przysięgał ktoś kiedyś, że na własne oczy widział, jak kula armatnia ciało narzeczonego rozerwała. Płakała Ludwika długo, gdyż kochała go szczerze. Ale życie toczyło się dalej, była młoda, piękna i dobrze urodzona, kandydatów o jej rękę było też nie mało. W kilka lat później wyszła za mąż za namową rodziny za mężczyznę statecznego i sporo od siebie starszego. Nie był to pierwszy poryw jej serca, lecz raczej rozwaga. 
          Lata mijały szybko, chociaż byli zgodnym małżeństwem, panna nigdy o ukochanym nie zapomniała. Pewnego wiosennego dnia, do pałacu zajechał zaprzęg. Konie czarne, kareta droga, a z niej wysiadł mężczyzna wysoki i przystojny, bliznę miał na twarzy, lecz w dalszym ciągu urody niezwykłej. Na widok dawnego narzeczonego panna zemdlała. Wizyta była krótka, bo o czym mieli rozmawiać dawni kochankowie, wszystko było już stracone. 
             Po tej wizycie rozchorowała się Ludwika ciężko, w łożu leżała tygodni wiele. Lekarze nie powiedzieli mężowi przyczyny choroby, lecz każdy wiedział, że przyczyną było złamane jej serce. I na to też zmarła. Od tej śmierci, każdego roku w nocy 21 kwietnia możemy ją spotkać w sali balowej pałacu, ubranej w błękitną suknię i wspomina najpiękniejszy dzień w swoim życie, dzień zaręczyn.

pałac

Pałac Mieroszewskich nazywany jest też Pałacem Gzichowskim. Barokowo-klasycystyczny pałac rodu Mieroszewskich. 
Jest wzorowany na ówczesnych pałacach francuskich.
Obecnie pałac jest częścią Muzeum Zagłębia.

Jak dwaj górale ślimaka zjedli

Jak dwaj górale ślimaka zjedli

Żyli na Podhalu dwaj starzy górale, którzy na jarmark się wspólnie wybrali. Jan szedł krowę sprzedać, Piotr szedł krowę kupić. W połowie drogi Jan wpadł na pomysł –po co my, aż do miasta iść mamy jak ty chcesz kupić, to co ja chcę sprzedać. Na tej polance dokonamy transakcji. –No niby tak – mówi Piotr, ale mnie żona jeszcze po sprawunki wysłała, więc tak czy inaczej do miasta iść mi potrzeba. Stanęło na tym, że krowę shandlują na miejscu, a na targ pójdą po resztę zakupów.
-Dam ci tę krowę za darmo Piotrze, jeśli zjesz ślimaka- padła propozycja. Chociaż Piotr się brzydził, to jednak oszczędność wzięła górę, znaleźli na łące najgrubszego mięczaka. Po pierwszym gryzie wstręt Piotra wziął, aż pobiegł opić się wody ze strumienia, by gardło przepłukać i już za żadne skarby dokończyć ślimaka nie chciał. –Zjadłem połowę- powiada- to chociaż mi się powróz od krowy należy. Tak też zrobili, więc szła krowa Janka, na sznurku Piotra do miasta. Lecz w mieście Piotr wymyślił –oddam ci ten powróz, bo bez niego przecież krowy nie sprzedaż, jak dojesz tego ślimaka. –No niby tak- zgodził się Jan i za ślimaka chwycił. I gdy już gorzałką gardło Jan płukał mówi –Ja krowę chcę sprzedać, a ty chcesz kupić, daj mi pieniądze, a ja ci dam krowę.
Tylko po co my ślimaka zjedli? Zastanawiali się całą drogę powrotną. 

górale


GŁAZ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA- BUDZIEJEWKO

GŁAZ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA- BUDZIEJEWKO

                    Zanim święty Wojciech wyruszył by Prusy nawracać, przebywał w Wielkopolsce, by wiarę umacniać w tym kraju, który do niedawna zabobonami żył jeszcze i w gusła wierzył. Wzgórza jako miejsca kazać wybierał, skąd głos łatwiej się rozchodził lub na podwyższenia stawał. Jedną z mszy natchniony Duchem Świętym na kamieniu stojąc odprawił, gdy zszedł okazało się, że pozostały ślady stóp jego odciśniętych w głazie. Gdy zginął śmiercią męczeńską tym bardziej zaczętą czcić wszystko co z nim było związane i rozkazano głaz przewieść do Gniezna, by grób świętego przykrywał. Wóz na ten cel specjalny zbudowano z pali grubych dębowych, wszyscy chłopi ze wsi wraz z wojskiem na ten wóz go wciągnęli, lecz gdy tylko woły ujechały kawałek, rozleciała się konstrukcja misterna, a tam gdzie uderzył o zmienię strumyczek wytrysnął.
                   Uklękli więc wszyscy modlitwę zmówili i za znak dany z nieba to uznali, że tu jest jego miejsce i więcej próbować nie będą, by go z ziemi tej zabrać. Wkrótce potem okazało się, że strumyczek ten ma uzdrowicielską moc, kto przemył nim ranę ten do zdrowia powracał, niewidomi wzrok odzyskiwali, a dziewczęta na urodę twarze wodą przemywały. Lecz mieszkał też wtedy stary Maciej, gbur to był i niedowiarek. Kpił z pielgrzymek i natrząsał się z wierzących. Jednej nocy, gdy nikogo już przy źródełku nie było, wziął swego osła, który stary już był i na oczy słabo widział, by przekonać się samemu, czy jest coś w tej wodzie niezwykłe. Bydlę iść nie chciało, ale zaciągnął je siłą i wodą pysk przemył. Nie zmienił się stan zwierzęcia, ale od tego wieczoru woda swą moc utraciła, a kamień w ziemię głębiej się wbił. I tak co roku coraz głębiej zanurza się w glebę, aż zniknie któregoś dnia zupełnie, a wtedy jak mówią miejscowi koniec świata nastąpi.

kamień
Głaz świętego Wojciecha to drugi w Wielkopolsce pod względem wielkości głaz narzutowy.
Czerwony granit o obwodzie 20,5 m. Ponad ziemią widoczny jest na wysokości 1,3 m, zagłębiony jest na 2,7 m.
Pochodzi ze Skandynawii, został przyciągnięty przez lądolód.

BIAŁA DAMA Z DARŁOWA

BIAŁA DAMA Z DARŁOWA

Jak każdy cieszący się powszechnym szacunkiem zamek, tak też i darłowski posiada swoją białą damę. Zofia, bo tak za życia nazywała się zjawia, była córką księcia słupskiego. Wbrew jej woli już jako 16 letnią dziewczynę wydano ją za mąż. Szczęścia jednak w tym związku nie odnalazła. Mąż jej charakter miał porywczy i groźny. Związek małżeński był też dla niego jedynie układem politycznym. Wiele nocy przepłakała młoda dziewczyna zamknięta w swej komnacie, rozpaczając nad swym losem i utraconą wolnością. Cios ostateczny przyniosła śmierć jej dzieci. Wszystkich oprócz najmłodszego syna Bogusława. Matka jednak nie miała z nim dobrych relacji jako, że ten kubek w kubek do ojca był podobny.
Na zamku w tych czasach bawił na ucztach rycerz z pobliskiego Maszewa imieniem Jan. Zakochał się w nieszczęśliwej księżnej od pierwszego wejrzenia i przysiągł jej posłuszeństwo i oddanie. Ujęło to serce młodej księżnej i spragniona szczerej miłości zakochała się w rycerzu. Z czasem uzyskała separację z szalonym mężem i przeniosła się z lubym do zamku w Darłowie. Oboje dbali o swe ziemie, więc kwitł tam dobrobyt, a oni cieszyli się swą miłością. Sprawiedliwe rządy sprawiły, że każdy wielbił swą panią i cześć jej oddawał niemal królewską.
Księżna zmarła w 1497 roku, lecz nikt nie wie za jaką przyczyną. Być może to zazdrosny mąż rozkazał zabić niewierną, a może odrzucony syn wysłał trucicieli. Jedno jest pewne, że aż po dziś dzień, duch młodej dziewczyny w białej sukni i atłasowych pantofelkach nocami przebiega po korytarzach zamkowych, z płonącą świecą w ręku.
Miejscowi uważają, że świeca ta jest symbolem nieustającej opieki nad miastem… być może, bo przecież w dalszym ciągu Darłowo jest miejscem, gdzie ludziom żyją szczęśliwie i dostatnio. 

Zofia przeszła do historii jako piękna, mądra i niezależna księżna.
Miała talenty dyplomatyczne, czuła się związaną z Polską, dlatego sprzyjała zbliżeniu Pomorza z Polską.
Do dziś tajemnicą pozostaje miejsce pochówku księżnej.
 
TRZCINICKI DZWON

TRZCINICKI DZWON

Wiekowa Trzcinica może poszczycić się niesłychanie bogatą  historią. Dumna jest także z jednego z najstarszych kościołów drewnianych w Polsce. Obok niego znajduje się dzwonnica, a przy niej rosną trzy, liczące około sześciuwieków dęby. Przed laty przez wioskę wił się jak wąż niewielki strumyczek. Omijał wybielone chaty chłopskie, wiejską drogą i niedaleko starego kościółka przepływał przez niewielkie bagno. Porośnięte było ono pochylonymi wierzbami, leszczyną, wikliną, trzciną i wszelakim zielskiem oraz chaszczami. Wieczorami słychać było stąd rechot żab i muzykowanie świerszczy. Ot, takie sobie bagienko. Nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy, że kiedyś może stać się miejscem związanym z legendą. Ale po kolei.
Rzecz wydarzyła się w czasach rozbiorów. Austriacy, nie zawsze traktowali Polaków wiele lepiej niż pozostali zaborcy. Doświadczali tego także mieszkańcy naszego regionu, w tym i Trzcinicy. Liczne wojny, jakie toczyli wiedeńscy władcy uderzały w całą ludnośćmonarchii, jednakże ubogie wsie ponosiły ich największe koszty. Tak też miało być i tym razem. Ludność naszego regionu po raz kolejny odczuła na sobie. Austriacy rozpoczęli kolejną wielką wojnę. Do wyznaczonego przez całą armię kontyngentu rekrutów poszło wielu młodych mężczyzn. Ich rodziny zadawały sobie pytanie: Czy powrócą? Wojna ta uderzyła też w biedotę wiejską w inny sposób, zwiększono im podatki i wprowadzono obowiązkowy kontyngent na płody rolne. Zmierzchało, gdy pod trzcinicki kościół podjechało konno trzech żołnierzy austriackich. Jeden z nich w mundurze oficera wskazał ręką na znajdującą się dzwonnicę. Wymienili między sobą kilka zdań i odjechali. Świadkiem tej sceny był syn jednego z miejscowych gospodarzy. Doszedł do wniosku, że o tym co widział powinien powiedzieć ojcu. Tak też uczynił. Ojciec bardzo się zafrasował. Wiedział, że w czasie wojen prowadzące je strony często zabierały rozmaite przedmioty z metalu w celu przetapiania ich na armaty i broń. Skoro widziani żołnierze tak bacznie przyglądali się ich dzwonnicy zachodziła obawa, że pewnie chcą zabrać na ten cel i ich zabytkowy, piękny dzwon. Cóż zrobić? Nie zwlekając narzucił na siebie kurtkę, wstąpił do kilku sąsiadów i wspólnie udali się do księdza proboszcza. Zbliżała się północ, księżyc schował się za chmurę, ale baczny obserwator mógł zauważyć przy świetle świec w trzcinickiej plebanii cienie kilkunastu mężczyzn. Nagle cicho skrzypnęły drzwi i jeden po drugim szybkim krokiem poszli pod dzwonnicę. Po jakimś czasie ściągnęli zawieszony tam dzwon i z wielkim trudem przetaszczyli go nad pobliskie bagno. W ruch poszły łopaty. Wykopano dół, w którego głębi ukryto zdjęty niedawno dzwon. Nad Trzcinica powoli wytoczyło się poranne słońce. Budził się kolejny dzień. Pod kościół zajechał wojskowy wóz i przybyło kilkunastu żołnierzy. Okazało się, że trudzili się nadaremnie. Oficer kazał sprowadzić proboszcza. Gdy się pojawił, Austriak zaczął na niego krzyczeć i mu grozić. Duchowny milczał. Po jakimś czasie oficer wydał komendę i żołnierze wsiedli na wóz i odjechali. Dziw, że zaborcy nie wyciągnęli później większych konsekwencji za to dziwne zniknięcie tak cennego dla nich „materiału wojennego”. Minęły lata. Kończyła się pierwsza wojna światowa. Budziła się niepodległa Polska. Monarchia austrowęgierska upadła. Mieszkańcy Trzcinicy przystąpili niezwłocznie do wydobycia swego dzwonu. Wielu mężczyzn trudziło się przekopując całe bagno. Jednak wnet się okazało, że ciężki dzwon został wchłonięty bardzo głęboko i nie ma szans na jego wyciągnięcie. Wszyscy zasmucili się, że już więcej nie usłyszą jego bicia. Ale jakiś czas później znaleźli się i tacy, którzy zaklinali się, że gdy nieraz nocą przechodzili obok przykościelnego bagienka, słyszeli głuchy, smutny dźwięk dzwonu. Jak to było naprawdę trudno powiedzieć, ale kto wie...

Trzcinica
Trzcinica znana jest z wykopalisk archeologicznych. Badacze odkryli najstarsze w Polsce, silnie ufortyfikowane osady z początków epoki brązu ludności grupy pleszewskiej.
Znajduje się tu monumentalne grodzisko wczesnośredniowieczne, najstarszy gród słowiański i najlepiej do dziś zachowany obiekt obronny z tego okresu na podkarpaciu. Znaleziono tu ok. 150 tysięcy różnego rodzaju zabytków, w większości dotąd nieznanych w Polsce, często unikatowych w skali europejskiej.
JAK UROSŁA WIERZBA PŁACZĄCA

JAK UROSŁA WIERZBA PŁACZĄCA

Żyła w małej chatce nad Narwią kobieta wraz z trzema dorastającymi synami. Mąż zmarł wiele lat temu na zarazę, a ona jak umiała tak utrzymywała rodzinę. Nie jeden posiwiały włos ze zmartwienia był na jej głowie. Z początkiem wiosny wieść się rozniosła po kraju, że wróg wkroczył w granice kraju i lada dzień w tych stronach również pojawi się armia.
Mogli w tych wiekach w wojsku służyć szlachetnie urodzeni, taki był ich przywilej, lecz gdy szlachta nie była w stanie sama obronić swych ziem, do wojska wzięto wszystkie stany. Chłopom po wygranej wojnie obiecano brak pańszczyzny, więc szli wraz z armią i nadzieją na lepsze, przyszłe życie.
Pierwszy do wojska poszedł Janek, najstarszy syn kobiety. Matka na drogę tobołek mu spakowała i pomachała, gdy odchodził wraz z innymi chłopcami z sąsiedztwa. Lecz Janek poległ podczas jednej z potyczek. Wiele nocy nie upłynęło, gdy armia zgłosiła się po średniego z braci Marka. Przysiągł on matce, że śmierć brata pomści, lecz miał nie więcej szczęścia, bo
pod Tykocinem rozerwała go kula. Po tym zdarzeniu kobieta posiwiała w czasie jednej nocy.
Został jej już tylko najmłodszy syn, którego strzec zamierzała za wszelką cenę. Lecz wojna, która niosła za sobą nie tylko śmierć, ale też spustoszenie, zaczynała dawać się we znaki prostym ludziom. W kraju zaczęło brakować żywności. Jedynie wojsko zapewniało posiłek. Zima już była, więc tylko w armii można było życie ocalić. I tylko dlatego najmłodszego z synów matka wysłała również na wojnę. Sama przeżyła zimę dzięki pomocy sąsiadów. I gdy już nadzieja wstąpiła w jej serce, a okolica zieleniła wraz z nadejściem wiosny, wieść najgorsza doszła jej uszu. Najmłodszy syn zmarł na zapalenie płuc.
Załamana kobieta poszła nad brzeg Narwi, by w jej nurtach znaleźć ukojenie. Zalała się rzewnymi łzami nad brzegiem rzeki. Płacz i złorzeczenia usłyszała nimfa wodna, która przy brzegu mieszkała i czy z żalu, czy ze złośliwości zamieniła zrozpaczoną matkę w wierzbę płaczącą, która rośnie do dziś.
Niektórzy wierzą, że w takich wierzbach diabły mają mieszkanie i chowają skarby. Nie wiemy ile w tym prawdy, ale jedno jest pewne, że z drewna wierzbowego nigdy broni nie wyrabiano, czy z powodu jego kruchości, czy z innej przyczyny.

płacząca

SZABLA KRÓLA ZYGMUNTA

SZABLA KRÓLA ZYGMUNTA

W Warszawie na starówce mieszkał słynny Mistrz Jakub, złotnik niezrównany w swym dziele, którego ręce cuda wyczarować potrafiły. Listki złote tak rzeźbić potrafił, że każdy dziwił się szum ich słysząc. Zapraszali go królowie na swe dwory, by oczy dziwami cieszyć, lecz Polskę on umiłował najbardziej i ruszać do zamorskich krain nie zamierzał.
Król Władysław IV szukał wtedy rzemieślnika, który by pomnik dla ojca jego Zygmunta III Wazy postawił. Wybór był prosty i padł na Jakuba. Mistrz szkiców kilka skreślił, które młodemu królowi pokazał i stanęło na tym, że kolumnę wysoką postawi, a na niej pomnik, tak by już z daleka przybywający do miasta dziwo oglądać mogli. Niezwykła była szabla, w ręce figury z pomnika, ludziska nadziwić się nie mogli, że aż taki blask od niej bije. To czary mówili jedni, a inni głowami kręcili.
Pomnik ustawiono na kolumnie na środku placu Zamkowego. Mieszkańcy podziwiali jego piękno i mówili, że król będzie czuwał nad miastem i ochroni je przed wszelkim nieszczęściem. 
Lato już było w pełni tego roku i kilku tygodniach bez opadu nadeszła wielka susza. Wszyscy w niebo spoglądali tęskniąc za deszczem. Modlono się tego i posty odprawiano, aby z chmur spadła chociaż kropla wody. Jeden mały chłopiec tylko pobiegł pod kolumnę i poprosił króla Zygmunta o pomoc. Stała się rzecz przedziwna, ręką uniosła się i szabla dotknęła czarnej chmury. Z nieba lunął deszcz, a szczęśliwi ludzie dziękowali swemu opiekunowi. Od tamtej pory dłoń króla Zygmunta trzymająca szablę jest uniesiona ku górze, odstraszając wszelkie niebezpieczeństwa mogące grozić stolicy.
Warszawa
Pomnik został wzniesiony w 1644 roku z fundacji króla Władysława IV Wazy.
 Monumentalny pomnik króla stał poza murami miasta aż do 1818. 
Trzon kolumny wykonano z pochodzącego z Gór Świętokrzyskich zlepieńca. Skała ta nazywana jest obecnie zlepieńcem zygmuntowskim.
W czasie II wojny światowej została powalona w nocy z 1 na 2 września 1944 roku, trafiona pociskiem z niemieckiego działa czołgowego.
Z szablą króla związany jest też przesąd, wedle którego upuszczenie szabli przez króla zwiastowało nieszczęścia i upadek miasta.

Copyright © 2014 Legendy Polskie , Blogger